Kosztowny detoks amatorów dopalaczy. Płacą wszyscy podatnicy Drukuj

 Niewydolność nerek, zawał, udar niedokrwienny czy pęknięcie tętniaka – takie skutki może przynieść nawet jednorazowe zażycie dopalacza. Amatorzy substancji psychoaktywnych sieją postrach w karetkach i szpitalach. Wielu z nich trafia na szpitalne oddziały ratunkowe, a biały personel pyta: Może warto byłoby, gdyby za detoks finansowany z publicznych środków, amatorzy dopalaczy zapłacili z własnej kieszeni?

Pierwszym ogniwem, który styka się z amatorami środków psychoaktywnych są ratownicy medyczni i pracownicy Izb Przyjęć. Przyznają, że pacjenci po dopalaczach są agresywni, nieobliczalni i bardzo niebezpieczni. W Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 4 w Bytomiu rośnie liczba pacjentów po dopalaczach, a i tak, statystyki, którymi dysponuje placówka, są zaniżone, bo pacjent zażywający mieszankę dopalaczy i alkoholu, po zaopatrzeniu, przewożony jest do Izby Wytrzeźwień i klasyfikowany jako pacjent po upojeniu alkoholowym. Dla porównania – w 2016 roku szpital odnotował 19 osób tylko po dopalaczach, rok później było ich już 54, a tylko do końca września tego roku do Izba Przyjęć trafiło 40 osób po zażyciu środków psychoaktywnych.

To pacjenci wysokiego ryzyka – mówi dr Marcin Markiel, internista z Izby Przyjęć WSS nr 4. Po pierwsze – są zagrożeniem dla nas i innych osób przebywających w szpitalu. Biją, kopią, plują, wyzywają. Musimy być bardzo czujni, bo odwracając się na chwilę po strzykawkę albo opatrunek, nigdy nie jesteśmy pewni czy pacjent nie chwyci na przykład taboretu i nas nie zaatakuje. Dyskomfort odczuwają też ludzie bardzo chorzy, którzy trafiają tu po wypadkach albo oczekują na poradę ambulatoryjną, bo godzinami muszą słuchać przeraźliwych, niekontrolowanych krzyków.

Jerzy Pieniążek, dyrektor WSS nr 4, wspomina mężczyznę po dopalaczach, który kilka miesięcy temu uciekł personelowi Izby Przyjęć, wdarł się do gabinetu dyrekcji z odłamkiem rozbitego szkła i groził śmiercią. Ten człowiek próbował skoczyć z okna, musieliśmy wezwać policję, żeby go obezwładniła. Udało się, ale stres i obawa przed każdym takim pacjentem pozostają – mówi dyrektor.

Najczęściej dopalacze zażywają młodzi ludzie z tzw. dobrych domów. Często spragnieni nowych wrażeń biorą na próbę, ale nie można wykluczyć, że ktoś dosypał im czegoś do napoju – mówi dr Marcin Markiel. Mamy również do czynienia z osobami uzależnionymi. Zdarza się że jeden pacjent pod wpływem dopalaczy trafia do nas 3 - 4 razy w ciągu doby! Bez względu na to czy jest to ten sam pacjent, za każdym razem badanie wygląda tak samo. Trzeba pobrać krew na obecność alkoholu, mocz – na obecność narkotyków, zrobić EKG i monitorować saturację. Krew i mocz badają specjaliści ze szpitalnego laboratorium. Jeśli po ok. godzinie okaże się, ze pacjent zażywał narkotyki, trzeba przewieźć próbkę krwi do oddalonego o ponad 20 km laboratorium toksykologicznego w Sosnowcu. Przyjeżdża po nią karetka, na wyniki trzeba czekać ok. 2, 3 godzin.

Mija czas, który jest dla nas najważniejszy – podkreśla dr Markiel. Nie możemy podać odtrutki na konkretny specyfik, żeby nie zaszkodzić pacjentowi. Mieszanki, które zażywają amatorzy środków psychoaktywnych to prawdziwe koktajle narkotyków, środków uspokajających, nasennych i innych, nieznanych nam substancji. Oprócz tego, że ci ludzie są agresywni, często duszą się, mają gorączkę, przyspieszoną albo zwolnioną akcję serca. Gdybyśmy od razu znali skład dopalacza, wiedzielibyśmy, jak zareagować natychmiast. Tymczasem na początku działamy zapobiegawczo, podając neutralną odtrutkę i płyny dożylnie, co pomaga wydalić truciznę.

Dr Markiel podkreśla, że substancje psychoaktywne, zażyte choćby raz, mogą zasiać ogromne spustoszenie w organizmie. Zabijają komórki mózgowe, nerwowe, uszkadzają mięsień sercowy, wątrobę i nerki. Są pacjenci, którzy mają choroby utajone, niedające klinicznych objawów, a zażycie substancji psychoaktywnych może tę utajoną przypadłość ujawnić. Tak jest na przykład w przypadku heroiny albo amfetaminy – mogą wywołać zawał. U osób z defektami tkanek łącznych dopalacz może wywołać tętniaka i jego pękniecie, a w konsekwencji natychmiastową śmierć.

Do Izby Przyjęć bytomskiego szpitala trafiają amatorzy dopalaczy z urazami kończyn, otarciami naskórka. Bardzo często zdarzają się pacjenci pobudzeni, którzy nagle weszli pod nadjeżdżający samochód – opowiada Marcin Markiel. Zachowują się jak osaczone zwierzęta. Są w psychozie i w ogólnym stanie wzmożonej gotowości – tak spięci, że w konfrontacji z pojazdem nie doznają większych urazów. Zatrucia dopalaczami są prawdziwą plagą, niemniej u niewielkiego odsetka tych, którzy przywożeni są do Izby Przyjęć, trzeba kontynuować leczenie. Najczęściej po serii badań i podaniu odtrutki, wypisywani są oni do domów.

To kosztowny detoks – mówi Janusz Stelmaszyński, kierownik Izby Przyjęć WSS nr 4 w Bytomiu. Za badanie jednego pacjenta po dopalaczach szpital musi zapłacić od 300 do 800 zł (łącznie z tomografią komputerową). Wielu takich pacjentów nie jest ubezpieczonych, zatem koszty tego detoksu pokrywają wszyscy podatnicy, którzy miesiącami czekają w kolejkach na badanie specjalistyczne.

Dla przykładu dodajmy, że na zlecenie Izby Przyjęć bytomski szpital wykonuje od 15 do 20 tomografii komputerowych dziennie. Ok. 80% tych badań trzeba wykonać u pacjentów pod wpływem alkoholu lub po dopalaczach „na wszelki wypadek”. Miesięcznie daje to kwotę ok 150 tys. zł.

(Zdjęcie: www.polsatnews.pl)